Siedzimy wszyscy w salonie na każdej możliwej powierzchni, jaka tylko nadaje się do siedzenia. W końcu jest nas więcej, niż tylko stali domownicy – otóż przyszli do nas znajomi z domku obok, ponieważ jutro wszyscy zaczynamy pracę w fabryce żywności, a Steve (pracownik naszej agencji) robi nam właśnie szkolenie z przepisów higieny pracy.
Każdy z nas zna tylko trochę języka angielskiego, ale Steve ma taką mimikę i gestykulację, że wszystko rozumiemy. Swoją drogą – musi on przechodzić niezłą walkę wewnętrzną – bo Anglicy są zdystansowani, powściągliwi i flegmatyczni, a ten nasz Steve to gestykuluje, jak rodowity Włoch!
Steve powiedział nam wtedy, że w rejonie, gdzie jesteśmy ludzie mówią gwarą, ale w fabryce, w jakiej będziemy pracować – występuje jeszcze inny język. Okazuje się, że pracują tam ludzie z ponad 40 krajów.
W tej fabryce pracowałam kilka lat i mogę przyznać Steve’owi całkowitą rację. Rzeczywiście nasze miejsce pracy było bardzo specyficzne pod względem porozumiewania się. Akurat byłam tam jedną z nielicznych osób, które chciały się nauczyć i rzeczywiście uczyły się języka, dlatego bardzo często brano mnie za tłumacza. Czasem w takich zupełnie nietypowych sytuacjach – otóż brygadzista poprosił mnie, bym przekazała osobie na linii, że ten produkt już jest skończony na dziś i teraz będziemy robić inny. Wcale nie potrzeba do tego języka mówionego – otóż na fabryce powstał równolegle język migowy i „skończenie danego typu produktu na ten dzień” pokazywało się przeciągając kant dłoni w poprzek szyi (tak, jak się pokazuje – zetnę ci głowę). Także najpierw kazałam brygadziście patrzyć, co robię i uczyć się – wykonałam gest, osoba z linii pokiwała głową i sprawa była rozwiązana. Brygadzista był zachwycony skutecznością tego gestu i obiecał, że go zapamięta na przyszłość. Drugi gest, jaki tam stosowaliśmy, to było wypicie „do dna” wirtualnej filiżanki z kawą – gest ten oznaczał – idź na przerwę.
Bardzo często podaję te dwa przykłady, jako odpowiedź na zagadnienie: praca za granicą bez języka – czy da się? Jeśli ktoś pracuje wśród Polaków, albo jest już w danym miejscu długo i zna znaczenie najczęściej używanych słów – da się tak pracować i to zupełnie bez problemu.
Osoby, które jeszcze nigdy nie emigrowały zazwyczaj najbardziej się martwią niedostateczną znajomością języka, ale ja bym powiedziała, że najważniejszą rzeczą, jaka jest potrzebna emigrantowi, jest odporność psychiczna. Pracę się zawsze znajdzie – jest niezliczona ilość prostych, nisko płatnych stanowisk. Problemem jest poradzić sobie z samotnością, rozczarowaniem, konfliktami z ludźmi i własnymi „demonami”, które na emigracji męczą mocniej. Tak że wiedźcie, że ci Polacy, którzy siedzą bezdomni w Londynie, nie są tam dlatego, bo nie mogą znaleźć pracy, tylko dlatego, że życie na Wyspach ich tak przytłoczyło psychicznie, że po prostu już nie dali rady.